Na wstępie wyjaśnię, że nie wierzę, by jakikolwiek biznes mógł działać w 100% na autopilocie. Każdy projekt wymaga doglądania go na wszystkich etapach i promowania. Po prostu z czasem osiąga się tę gotowość na oddelegowanie jego dużej części na zewnątrz.
Design Your Life dzisiaj to nie tylko blog, który właśnie czytasz i social media, w których jestem stale obecna, ale również sklep internetowy z serią autorskich produktów w stałej sprzedaży (i DYL to też kurs on-line, ale nie o tym chcę pisać dzisiaj). To po mojej stronie stoi wymyślenie, zaprojektowanie i… sprawienie, by pojawiające się w głowie pomysły miały szansę się zmaterializować i ujrzeć światło dziennie :)
Własna działalność w internecie jest od wielu lat moim głównym źródłem dochodu i utrzymania, aby jednak było to możliwie musiałam przejść przez serię bardziej i mniej fortunnych zdarzeń.
Właśnie dzisiaj chcę Ci o tym opowiedzieć i pokazać kulisy Design Your Life, których nie uchylałam nigdy wcześniej.
I dzisiaj żałuję, bo dokumentowanie swojej drogi to najlepsze i najfajniejsze, co można zrobić. Zamiast udawać bardziej poważną i profesjonalną niż jestem (bez względu na to, czym akurat się zajmuję i czym będę zajmować) wybieram mówienie JAK JEST.
2013 rok
Moja przygoda z własnymi produktami do planowania i organizacji zaczęła się w 2013 roku. Długo nie mogłam znaleźć w sklepach plannera odpowiadającego w 100% moim potrzebom, odpuściłam więc dalsze szukanie i… zaprojektowałam sobie własny!
Zaczęłam od dwóch prostych arkuszy, które przygotowałam w… uwaga uwaga, w programie Word. To były po prostu odpowiednio sformatowane tabele, które udostępniłam moim czytelnikom na blogu, zwykłe tabele, które przez lata zdobyły jakieś szalone rzesze fanów i do dnia dzisiejszego zostały pobrane niemal milion razy! Pozostaje mi tylko żal, że nie wyceniłam ich na chociaż złotówkę za pobranie, ale gdybym się na to zdecydowała, być może mój pomysł nie ewoluowałby wcale do jego dzisiejszej formy?
Tak wyglądała okładka mojego pierwszego, własnego DIY plannera. Trzeba przyznać, że dużo się u mnie od tego czasu zmieniło pod względem wizualnym :D
2014 rok
Rok później przygotowałam kilkanaście kolejnych wersji stron do samodzielnego wydrukowania, wraz z wieloma projektami kolorowych okładek. Od początku zasypywana byłam zarówno zdjęciami Waszych własnych DIY plannerów, jak i prośbami o możliwość zakupu już wydrukowanego. Pisaliście, że taki DIY plannero-organizer to genialny pomysł, że bardzo Wam pasuje układ stron, ale nie macie ochoty się bawić w to całe drukowanie i bieganie po mieście w poszukiwaniu punktu ksero, który zakłada oprawy drutowe.
Sporo czasu musiało upłynąć, aż nabrałam wystarczająco dużo pewności, że ktoś TO faktycznie kupi i odwagi, aby zacząć promować swoje autorskie produkty. Planner Design Your Life w wersji 1.0 wypuściłam do sprzedaży we wrześniu 2014 i od tej pory cieszy się on niesłabnącym zainteresowaniem wśród moich klientek (bo swoją ofertę kieruję przede wszystkim do kobiet).
Na tym etapie za każdy, najmniejszy nawet element, byłam odpowiedzialna osobiście.
Co ważne – na tym etapie moje zaplecze finansowe było właściwie zerowe! Nie było mnie stać na zamówienie gotowego produktu w drukarni. Z tego też względu zdecydowałam się zamówić w drukarni osobno każdy rodzaj strony i różnorodne wzory okładek (w formie kartek, nawet bez dziurek) i kupiłam… ręczną bindownicę. Przez ponad rok w moim pokoju w mieszkaniu rodziców (wtedy jeszcze mieszkałam w rodzinnym domu) miałam coś w rodzaju magazynu i małej manufaktury. Szuflady w komodach wypełniały grzbiety drutowe w różnych rozmiarach, a niemal wszystkie poziome powierzchnie zajmowały stosy wydrukowanych stron.
Te luźne strony różnego typu + okładki (kilkanaście typów tworzyło 1 produkt) musiałam ze sobą w odpowiedniej ilości i kolejności poukładać, następnie podziurkować i zbindować. Było to żmudne i bardzo czasochłonne zajęcie. Na wszystkich etapach pomagała mi moja nieoceniona Mama, której nie dam rady chyba nigdy się za ten czas i wsparcie odwdzięczyć.
Z kolei Tata w piwnicy rozlokował kartonowe opakowania do wysyłki zamówień, bo nie mieściły się już w domu, a gotowe spakowane paczki regularnie zawoził na pocztę. Miałam wtedy wielką księgę nadawczą i wszystkie adresy na paczkach wypisywałam samodzielnie. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałam się, że z Pocztą Polską można mieć umowę, nie czekać w kolejkach, a całe to adresowanie i przygotowywanie do wysyłki może odbywać się w dużej mierze automatycznie :D
Nie będę Wam tu ściemniać, że było łatwo i przyjemnie. Niemal każdego dnia spędzałam przy bindownicy wiele długich godzin, przez co nie zostawało mi zbyt wiele czasu na inne działania. Plannery sprzedawały się regularnie, tak że nie byłam w stanie przygotować nic na zapas, bindowałam codziennie na bieżąco przez kilka-kilkanaście godzin.
Dopiero po kolejnym roku mogłam pozwolić sobie na zlecenie wykonania kompletnego plannera na zewnątrz. Wcześniej po prostu nie miałam na to pieniędzy, bo przypominam, że zaczynałam od absolutnego ZERA.
2015 – 2016 rok
Wydawało mi się, że stała współpraca z drukarnią rozwiąże wszystkie moje problemy, jednak… to był dopiero ich początek. Nie wiedziałam, że największe komplikacje i stresujące sytuacje są dopiero przede mną.
Zaprojektowanie plannera w formie, którą znacie dzisiaj, stworzenie prototypu i dopracowanie go w taki sposób, aby spełniał wysokie wymagania, jakie przed nim postawiłam, zajęło mi dobrych kilka miesięcy.
Moje własne „testy” obejmowały noszenie plannerów stale ze sobą w torbie (łącznie z kluczami i niezliczoną ilością innych potencjalnie niebezpiecznych przedmiotów :D), wyginanie okładki na wszystkie możliwe strony i rzucanie nim po o podłogę. Dopiero gdy moje prototypy zebrały w otoczeniu pozytywne recenzje i… spadły ze stołu setki razy, utwierdziłam się w przekonaniu, że produkt jest gotowy do wprowadzenia go na rynek. W międzyczasie byłam w stałym kontakcie z moimi klientkami, które przedstawiały mi swoje uwagi i sugestie, dzięki którym mogłam ulepszyć planner z wersji 1.0 do 2.0.
Tak więc podekscytowana, zadowolona i spokojna o jego jakość zrobiłam szybką przedsprzedaż. W tym krótkim czasie na zakup zdecydowało się kilkaset osób, dzięki czemu mogłam zgromadzić brakujące środki na zapłacenie faktury z drukarni (wtedy jeszcze byłam „pod kreską”).
To, co wydarzyło się później było dla mnie jakimś absolutnym koszmarem!
Drukarnia – po wielu opóźnieniach i przekładaniu ostatecznego terminu dostarczenia gotowych plannerów – z dnia na dzień, gdy byłam już naprawdę na styk z zapasem czasu uwzględnionym w przedsprzedaży… drukarnia w pewien sobotni poranek, pamiętam to wyraźnie jakby było wczoraj – oznajmiła mi, że jednak nie zrealizują mojego zamówienia, ponieważ nie są w stanie oddać mi produktu w jakości jakiej oczekuję.
. . .
To, co działo się później pamiętam jako jeden wielki szloch i rozpacz. Zostałam bez produktów, za to z kilkoma setkami osób czekających na zamówiony wiele tygodni wcześniej produkt. Gdyby nie wsparcie mojego wtedy jeszcze-nie-męża i rodziców, dawno już wypisałabym się z tego całego Design Your Life na dobre i zniknęła na zawsze ze świata internetu. Postrzegałam to jako potężną porażkę i nie miałam pojęcia, jak mam się w tym impasie odnaleźć. Byłam przerażona, że muszę przekazać te informacje moim Klientkom i… że muszę wymyślić w jaki sposób najszybciej wyprodukować ten cholerny planner!
Do każdej z klientek wysłałam osobny e-mail z przeprosinami (nie pytajcie ile czasu mi to zajęło, nie chciałam tego wysłać jako mailing, bo zależało mi, aby KAŻDY otrzymał tę wiadomość i ją przeczytał), wyjaśnieniem sytuacji i prośbą o podjęcie decyzji: Czy zdecydują się czekać kolejne 1,5 miesiąca, a ja wtedy w prezencie wyślę im gratis dodatkowy Notes do kompletu, czy też chcą otrzymać natychmiast zwrot pieniędzy i zaopatrzyć się w inny produkt, który już istnieje ;) Dzisiaj bawi mnie to wszystko, gdy o tym piszę, ale możecie sobie wyobrazić, że wtedy naprawdę nie było mi do śmiechu.
Otwierając każdą kolejną wiadomość z odpowiedzią dostawałam zapaści, czy innego zawału. Naprawdę nie wiem jakim cudem jeszcze żyję. Odzew od moich klientek przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Siedziałam, czytałam te mejle i znowu szlochałam jak szalona. Jednak tym razem nie z rozpaczy. Tym razem szlochałam z niedowierzaniem i radością, że moje czytelniczki i klientki okazały się być tak ciepłymi osobami i pełnymi zrozumienia dla zaistniałej sytuacji.
Wiecie ile spośród kilkuset osób zdecydowało się na anulowanie zamówienia i zwrot środków? Jedna. JEDNA OSOBA. To było dla mnie naprawdę nie do pojęcia.
Wydarzenia, które opisałam miały miejsce na przełomie 2015 i 2016 roku. Od tego czasu zaliczyłam współpracę z wieloma podwykonawcami, którzy nie wywiązywali się ze swoich obietnic i terminów. Jestem przerażona tym, jak poważne zdawałoby się firmy bardzo niepoważnie podchodzą do swoich klientów. Jestem pewna, że każdy, kto próbował coś wyprodukować i stworzyć, wie o czym mówię.
Firmy są w stanie spieprzyć nawet nadruk na kartonowych pudełkach, czy długopisach (całkiem niedawno dostałam tysiąc czarnych ołówków z… czarnym nadrukiem, którego nie było widać, wyobrażacie sobie coś takiego?!). Takich sytuacji i niepowodzeń mam na swoim koncie na tyle dużo, że ten wpis mógłby się zamienić w całą, długą serię artykułów.
Jednak jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało – dzisiaj jestem wdzięczna za te wszystkie sytuacje, bo umocniły mnie jako osobę, przygotowały na dramaty i dramaciki, które dopiero miały się wydarzyć i pozwoliły mi nauczyć się wszystkiego po drodze, na własnych błędach. Nie było przyjemnie, bolało jak jasna cholera, ale właśnie dzięki tym wydarzeniom dzisiaj jestem w miejscu, w którym jestem.
Równolegle – na przestrzeni tych lat – studiowałam, zarabiając na czesne pracą etatową. Potem przez rok kształciłam się w szkole fotograficznej, ukończyłam wiele przeróżnych kursów. Następnie wróciłam do moich studiów i kontynuowałam naukę na magisterce. Zrezygnowałam wreszcie z pracy etatowej, by zmierzyć się z działalnością na własny rachunek.
2017 – do dziś
Nie produkuję już swoich produktów własnymi rękami, nie pakuję ich i nie zawożę na pocztę. Kwestie logistyczne ogarnia firma, u której mam magazyn. Nie zajmuję się już osobiście obsługą mejlową klientów (a robiłam to bardzo, bardzo długo), bo robi to moja VA. Moje klientki wracają po kolejne plannery i wysyłają mi zdjęcia całych swoich plannerowych kolekcji. Na moim Instagramie przypięłam w profilu Wasze zdjęcia i Stories („DYL U WAS”), jeśli więc chcecie zobaczyć jak produkty Design Your Life spisują się w akcji, to gorąco polecam zerknąć.
Dopiero z czasem nauczyłam się jak sprzedawać coś swojego. Dopiero z czasem przestałam się tak strasznie bać o to, czy moje produkty przypadną innym do gustu. Dopiero z czasem dowiedziałam się jak zautomatyzować swój biznes, aby odzyskać czas na zupełnie nowe projekty, którym chcę się poświęcić.
Wszystko przychodzi z czasem. Odwaga, umiejętności, doświadczenie i pewność, że to co tworzymy jest wartościowe.
Jeśli masz ochotę przetestować to moje autorskie narzędzie, czyli PLANNER Design Your Life, to teraz jest na to niezły moment :) Kolekcja CLASSIC (czyli okładki w czarno-białe trójkąty) jest aktualnie w wyprzedaży.
Troszkę mi smutno, bo okładka w trójkąty zawsze zajmowała szczególne miejsce w moim sercu, tak przecież wyglądał Planner Design Your Life od 2014 roku… W takiej właśnie odsłonie zdobył popularność, a wzór w biało-czarne trójkąty stał się charakterystyczny dla mojej marki…
Ale nie będę przecież w nieskończoność wznawiać ich nakładu tylko ze względu na własne widzimisię :D Dlatego właśnie podjęłam decyzję, że wycofujemy okładkę w trójkąty, a po wyczerpaniu zapasów, które mamy w magazynie wersja Classic nie będzie już dostępna.
Z tej okazji przygotowałam dla Was promocję, jakiej jeszcze nie było… PLANNER Design Your Life możecie kupić nie za 85zł, ale… jedyne 55zł!!! Mam nadzieję, że będzie to dobra okazja do przetestowania PLANNERA dla tych, dla których barierą była zbyt wysoka cena. Nowe wersje kolorystyczne i zupełnie nowe produkty szykuję dopiero na ostatni kwartał roku, więc nie musicie się obawiać, że za miesiąc wyskoczę z czymś totalnie nowym :) Promocyjne ceny są już ustawione w sklepie, nie ma konieczności wpisywania żadnych kodów rabatowych.
>>> WYPRZEDAŻ KOLEKCJI CLASSIC
Mam nadzieję, że ten szczery wpis okaże się w jakiś sposób inspirujący dla wszystkich tych, którym marzą się własne produkty, czy już je tworzą, ale mają dość tych rzucanych im kolejnych kłód pod nogi. W dużej mierze trzeba się do tych trudności przyzwyczaić, ale z czasem wiele z nich uczymy się eliminować.
To tyle dzisiaj z mojej strony – czekam na Wasze komentarze! :) Pojęcia nie macie jak zestresowana jestem klikając „Opublikuj”…