Trochę inaczej to sobie wyobrażałam. Byłam umówiona na miłą kawę z moją czytelniczką, która mieszka w Rzymie. Później chciałam pospacerować sobie po niezwykle klimatycznym – z tego co widziałam na zdjęciach i z tego, co mi opowiadaliście w komentarzach – Zatybrzu (Trastevere) i może jeszcze kupić sobie jakiś fajny prezent, który już zawsze będzie przypominał mi o moich 24 urodzinach w Rzymie. No, ale nie. Za dobrze być nie może.

Przeziębienie, z którym walczę od dobrego tygodnia nie daje za wygraną i odebrało mi dzisiaj głos. Do tego wszystkiego związki zawodowe postanowiły akurat dzisiaj urządzić sobie 24 godzinny strajk wyłączając w Rzymie transport publiczny. Ze zwiedzania nici. Świetnie!

Już chciałam nawet zacząć się nad sobą rozczulać, ale w porę zebrałam się do kupy. Nie zapominaj gdzie jesteś, szczęściaro! Postanowiłam więc pozwiedzać najbliższą okolicę mojego hostelu (Piazza Bologna), której pechowo nie ma na żadnej z posiadanych przeze mnie turystycznych map. Na szczęście całkiem dobrze idzie mi gubienie się, więc postanowiłam wyruszyć, ot tak, przed siebie, bez wyznaczonego celu. Po dwóch godzinach trochę opadłam z sił i zatrzymałam się na cappucino i panino (?) z mozarellą i włoską szynką. Oprócz rukoli i pomidorów już niczego więcej do pełni kulinarnego szczęścia mi nie potrzeba.

Po posileniu się wyśmienitą kanapką postanowiłam kontynuować swój spacer. Niestety okazało się, że pan w recepcji hotelu miał rację. Tu nic nie ma. Ale można dobrze zjeść, postanowiłam więc zmodyfikować plany i kontynuować jedzenie tak długo, aż nie będę w stanie się ruszyć. Wypatrzyłam jakąś niezbyt atrakcyjnie wyglądającą knajpkę z dużą kolejką w środku…

I wiecie co, siedziałam tam sobie i poczułam taką nieprawdopodobną wprost wdzięczność. Wdzięczność to uczucie, które staram się w sobie pielęgnować. Pamiętacie moją urodzinową listę 23 rzeczy, za które jestem wdzięczna, stworzoną dokładnie rok temu?

Nieprawdopodobne, jak bardzo zmieniło się moje życie od tego czasu. Ile rzeczy udało mi się osiągnąć, ile się nauczyłam, ile mi się nie udało, ilu nowych ludzi wokół mnie się pojawiło, a ilu zniknęło. Mam wrażenie, że zmieniło się prawie wszystko. To znaczy – wydaje mi się, że dalej jestem tą samą Aliną, tylko prowadzę zupełnie inne życie. Coraz bliższe temu, co kiedyś sobie wymarzyłam. Jest naprawdę dobrze, a ten czas sam-na-sam ze sobą w Rzymie jest dla mnie naprawdę wyjątkowy.

Tymczasem – uciekam na miasto. To już mój ostatni dzień w Wiecznym Mieście, muszę go wykorzystać na 200%!