Dzisiaj mam dla Was fotorelację z mojego weekendowego wypadu do Krakowa. Będzie ona jednak trochę inna niż zwykle, ponieważ postanowiłam skupić się głównie na fajnych miejscówkach, jakie miałam okazję odwiedzić. Nie będzie fotek pozującej autorki bloga – myślę, że jakoś to przeżyjecie ;) Zaproponowaliście mi mnóstwo fajnych miejsc do odwiedzenia (dzięki wielkie!) i żałuję, że mieliśmy w Krakowie tylko 48h!

 

W Waszych rekomendacjach bardzo często pojawiał się lokal Charlotte – Chleb i Wino. Miałam wcześniej okazję odwiedzić Charlotte w Warszawie, ale nie zrobiła na mnie nawet w połowie tak dobrego wrażenia, jak ta krakowska! Nie pamiętam już dokładnie, czy to lokal w Krakowie jest tak dużo, dużo większy, czy po prostu w stolicy nie dotarłam we wszystkie zakamarki? Widok z antresoli robi wrażenie, co?

Na Instagramie narzekaliście, że trochę słabo wypada u nich obsługa – my na szczęście mieliśmy tam wyłącznie pozytywne doświadczenia, mimo że ruch był naprawdę duży. Zobaczymy jak będzie następnym razem. Śniadanie zjedliśmy iście królewskie – koszyk pieczywa z konfiturą owocową i czekoladą, kanapka z szynką i pesto z rukoli (była najlepsza!), omlet z szynką, jajko sadzone, do tego latte na mleku sojowym (duży plus ode mnie za taką możliwość) i… kieliszek musującego wina. W końcu to chleb i wino… Ale wiecie co, wino nie było zbyt dobre, na przyszłość sobie odpuszczę.

Charlotte, Kraków

Charlotte, Kraków

 

Drugim bardzo często polecanym przez Was miejscem była restauracja na Kazimierzu, Plac Nowy 1. No i wow, absolutnie zakochaliśmy się w tym miejscu. Cudne wnętrze (cegły, ooo tak), oryginalne oświetlenie, drzewa pomiędzy stolikami i naprawdę dobre menu. Polecamy carpaccio wołowe z lodami chrzanowymi, kaczkę-nie-pamiętam-jak-się-nazywającą oraz pierogi z kaszą i mięsem.

Lokal jest spory i żałuję, że nie udało mi się sfotografować go w całości. „Celowałam” w miejsca bez większej ilości klientów. Zdjęcia do mojego cyklu Wnętrza ze smakiem zwykle staram się robić (po wcześniejszym umówieniu się) jeszcze przed otwarciem lokalu, ale tym razem nie było takiej możliwości.

 

A na koniec spełnienie moich meblowych marzeń, czyli… łóżko na paletach w naszym apartamencie.  Szkoda, że tylko na dwa dni… Okazało się, że w podobnej cenie – zamiast 20-metrowego pokoju z dobrym standardem w hotelu plus śniadanie – możemy mieć do dyspozycji designersko urządzonych aż 45 m w wynajętym apartamencie (designersko rzecz jasna dla mnie może oznaczać coś zupełnie innego niż dla Was ;)) i na śniadanie wybrać się do jakiejś miłej śniadaniowni. Być może o tym wiecie, a jeśli nie (bo ja nie miałam pojęcia, że hotele mają aż takie przebicie) – może komuś się to info przyda.

 

Polecany przez Was Moa Burger okazał się być niestety w remoncie, a Chimera jakoś tak nie przypadła mi do gustu. Całą resztę zostawię sobie na następny wypad, a już niedługo poproszę Was o knajpowe sugestie w Warszawie… :)

To wszystko dziś – mam nadzieję, że taka trochę „inna” relacja również przypadła Wam do gustu.