Cześć kochani! Nie ma chyba nic milszego, niż pisanie dla Was posta z miejsca, w którym jestem. Po 2h snu w nocy przed wylotem postanowiłam zrobić sobie dzisiaj leniwy poranek zanim wyruszę na kolejny dzień zwiedzania.
Będzie krótko, bo nie zabierałam ze sobą laptopa i każdy, kto próbował blogować na tablecie powinien mnie zrozumieć. Zaopatrzyłam się w taką kozacką przejściówkę do iPada, więc nawet udało mi się zgrać z karty kilka zdjęć z wczorajszego dnia. Sukces! Ten tekst prawdopodobnie będzie obfitował w (zbyt) dużą ilość przymiotników (mam nadzieję, że nie błędów), na co musicie przymknąć dzisiaj oko, bo jestem po prostu trochę za bardzo tym wszystkim podekscytowana.
Jestem tu od 24 godzin i nie mogę się oswoić z tym, jak wszędzie jest niesamowicie pięknie. Rzym przyjął mnie niesamowicie miło! Miałam chyba najprzyjemniejszą z możliwych – pierwszą, samotną podróż. W samolocie poznałam przesympatyczną Panią, wraz z którą wspólnie poradziłyśmy sobie z transportem z lotniska Ciampino do dworca w Termini. Po dotarciu na miejsce wybrałyśmy się wspólnie na cappucino i rogaliki z czekoladą, żeby odpowiednio uczcić mój „pierwszy raz” w Rzymie.
O dziwo, bez problemu poradziłam sobie z odnalezieniem mojego hostelu w okolicy Piazza Bologna (chociaż przyznaję, mapy google trochę mi pomogły – chyba zaczynam się bać mojego rachunku za telefon!) i po szybkim rozpakowaniu wyruszyłam na miasto. Wszystkie notatki z radami od Was (bardzo Wam za nie dziękuję!), które zamieszczaliście pod poprzednim postem celowo zostawiłam w pokoju i po prostu poszłam sobie przed siebie. Na pewno wykorzystam je dzisiaj. Na stacji metra doszłam do wniosku, że stacja Coloseo brzmi sensownie ;) i starożytny Rzym będzie dobrym początkiem mojej wyprawy. Napiszę o tym więcej jeszcze następnym razem, bo nie bardzo mam jak poradzić sobie tutaj z większą ilością zdjęć. Po kilku godzinach w ostrym słońcu postanowiłam ruszyć dalej.
Na Instagramie pytaliście o pogodę – jest naprawdę cudna! W słońcu śmiało wystarcza krótki rękaw, chociaż w cieniu – no i koniecznie wieczorem – trzeba mieć na sobie jeszcze jakąś kurtkę. Nie muszę chyba mówić, że duża część „tutejszych” ma na sobie przez cały czas puchowe kurtki i płaszcze?
Po zobaczeniu Koloseum, Forum Romanum i całej reszty atrakcji postanowiłam zobaczyć Fontannę di Trevi, ale coś źle na miejscu skręciłam i to było najlepsze, co mogłam zrobić. Przemaszerowałam przez trzy stacje metra usiłując jakoś zorientować się gdzie jestem. Gubienie się w Rzymie jest niezwykle przyjemnie. Idziesz, idziesz, idziesz i każde mijane miejsce jest jeszcze lepsze od poprzedniego. Celowo unikam turystów i chodzę tam, gdzie nie ma ich zbyt wielu. Chociaż i tak nie mam powodu by narzekać, bo połowa marca w środku tygodnia nie jest najbardziej popularnym czasem na takie wycieczki.
Wiele osób straszyło mnie też natrętnymi Włochami, ale tutaj również – jak na razie – nie mam powodu do marudzenia. Fajnie mi się spędza samej czas. Jeśli potraficie być sami ze sobą, to też by się Wam spodobało. Naprawdę nie ma czego się bać, a potrzebę podzielenia się z innymi zobaczonym widokiem w dużej mierze zaspokaja Instagram i rozmowy z bliskimi wieczorem na fejsie ;)
Bo wiecie, że ostro spamuję Wam na Instagramie od wczoraj? I nie zapowiada się, by do końca tygodnia miało to ulec zmianie. Zachęcam do śledzenia, jeśli chcecie być na bieżąco.
Kochani, kończę już dzisiaj, wychodzę na miasto. Dokładniejsze relacje obiecuję przygotować po powrocie. Przesyłam dużo uśmiechu i słońca!