Lubimy się z jesienią w tym roku! Złej pogody prawie nie zauważam, żadna chandra mnie nie dopada i z niesłabnącym zapałem chce mi się działać.
Ta sytuacja wcale nie jest tak oczywista, jak mogłoby się Wam wydawać. Przez całe lato byłam straszliwym leniwcem, który największą ochotę miał na… oglądanie seriali. Poznałam jednak siebie i wiem, że większość moich spraw „dzieje się” zgodnie z przebiegiem sinusoidy, że po okresach dobrych /złych /aktywnych /jakichkolwiek innych następują te przeciwstawne. Taaak… życie to matematyka!
Stukam więc do Was dzisiaj z mojego domowego biura, które podczas pracy nie zawsze jest tak idealnie uporządkowane, jak mogliście widzieć w room tour. Tuż obok biurka mam kaloryfer, więc nie marznę – a z błyskawicznie stygnącymi kawami i herbatami poradziłam sobie używając kubków termicznych, polecam!
Otacza mnie jak zwykle sporo roślinek – ukochane sukulenty i moja największa duma, monstera :) Mam ogromną radochę z każdego jej nowego liścia – właśnie, jak widzicie, rozwija się kolejny! Ciekawe, czy kiedyś doczekam się również takich z dziurami…
W ostatnich miesiącach nagrywam sporo filmów, więc aparat do vlogowania przez większość czasu jest gdzieś na wierzchu.
A to moje jesienne niezbędniki. W chłodniejszych porach roku wyjątkowo upodobałam sobie kolor czarny, zarówno w ubraniach, jak i dodatkach. Lub może w dodatkach w szczególności – wszystko idealnie do siebie pasuje. Nigdzie nie ruszam się bez kapelusza.
Przy okazji pochwalę się Wam też moim nowym nabytkiem. Sama raczej nie wpadłabym na pomysł, by zaopatrzyć się w plecak, ale wszyscy fizjoterapeuci, których odwiedziłam w ciągu minionych lat ochrzaniali mnie za noszenie na jednym ramieniu ciężkiej torby z laptopem (bo ja przemieszczam się z nim niestety non stop). Niemal dwa lata rozglądałam się za odpowiednim modelem, wszystkie kojarzyły mi się albo z czasami podstawówki, albo czułam się z nimi, jakbym właśnie wybierała się na wycieczkę :) No i nareszcie – ZNALAZŁAM!
Większość czasu spędzam gdzieś pod dachem i kompletnie zapomniałam o fotografowaniu cudownych, jesiennych liści…
W domu gotuję i piekę częściej niż kiedykolwiek, ale kompletnie nie pamiętam o robieniu zdjęć. Poniżej widzicie muffinki, które wymieszałam ze wszystkiego, co akurat wpadło mi w ręce. Dojrzałe banany, mąka, mrożone borówki, jajka, proszek do pieczenia, cynamon… połączyłam w proporcjach „na oko” i wyszło całkiem zacnie!
Czas w domu po zmroku (czyli przez większą część dnia, oj) umilam sobie domowymi pysznościami, gorącą herbatą, ciepłym blaskiem świec…
Gdy tylko mogę, wyciągam się na kanapie i czytam – ostatnio skończyłam inspirującą „Yoga Girl” i jestem oczarowana tą książką. Nareszcie coś nowego, świeżego, nie wtórnego.
I skoro już jesteśmy przy temacie jogi – rano, gdy ćwiczę, jest tak mrocznie, że dla umilenia klimatu zapalam sobie w pokoju świetlną girlandę i świeczki.
Żeby jednak urozmaicić sobie czas spędzany przy pracy w domu, staram się regularnie pracować na mieście. Najchętniej w porze śniadania, które jest moim ulubionym posiłkiem w ciągu dnia.
Jedną z kawiarni, które bardzo lubię jest Kafej – jak widzicie niezwykle klimatyczne miejsce, jestem zauroczona jego wystrojem. I menu również!
W soboty, gdy nie mamy innych planów – na wspólne śniadania na mieście namawiam też Tomka. Niedługo skończą się nam nowe lokale w Katowicach, mam wrażenie, że byliśmy już wszędzie!
A skoro o klimatycznych miejscach mowa – nie mogłabym nie wspomnieć o Impresji w Zabrzu, gdzie w miniony weekend uczestniczyłam w drugiej edycji Brunchu w spódnicy, tym razem nie jako prelegentka :)
Ponad trzydziestka kobiet zainteresowanych tematem prowadzenia własnego biznesu – w jednym miejscu, trzy prezentacje i kilka godzin inspirujących rozmów.
A na koniec – na pamiątkę zdjęcie kolorowych liści w jesiennym słońcu, bo i takie dni były w ostatnim miesiącu :)
Jak dla mnie taka jesień mogłaby sobie trwać i trwać, najlepiej przez całą zimę, którą wycięłabym z kalendarza. Jak na razie ani trochę nie zaprzątam sobie głowy tematem Świąt i pewnie nieprędko to uczynię. U mnie, jak zwykle – na przekór wszystkiemu – „spektakularnych i medialnych” przygotowań na będzie.
Bo ja najbardziej lubię świętować… zwyczajną codzienność :)