Słyszeliście o krążącym po sieci TAGU #myfirst7jobs? Dotyczy on dzielenia się swoimi pierwszymi próbami zarobienia pieniędzy i swoimi pierwszymi prawdziwymi „pracami”. Ten tag ogromnie spodobał mi się od samego początku – fajnie jest poznać pierwsze zmagania z pracą tych osób, które znam, którymi się inspiruję, które podziwiam. A swoją wlasną odpowiedź postanowiłam przygotować w formie blogowego wpisu. Mam nadzieję, że i Wy również podzielicie się swoimi historiami w komentarzach – byłoby naprawdę super!

Jako dzieci, wraz z moim bratem, otrzymywaliśmy od Rodziców kieszonkowe. Kiedy te drobne kwoty przestały mi wystarczać – zaczęłam kombinować. Od małego rozumiałam, że pieniądze nie spadają z nieba i trzeba sobie na nie zapracować, nastoletnia dziewczyna nie ma jednak zbyt wielu możliwości w tej kwestii. Opieka nad dziećmi, wyprowadzanie psów… takie rzeczy oglądałam w filmach i serialach, niestety nie miały one odzwierciedlenia w mojej ówczesnej rzeczywistości.

Roznoszenie ulotek na festynach, do skrzynek reklamowych i listowych na osiedlach

Nigdy nie zapomnę tych kilometrów przemierzonych wokół stadionu, na którym odbywał się ten czy inny festyn i dmuchania setek reklamowych baloników, które później rozdawałam gościom. Z tego co pamiętam, za taki cały dzień biegania z ulotkami i balonami udawało mi się zarobić 50zł. Byłam zachwycona! Poza letnim sezonem zdarzało nam się wraz z bratem zarzucać na grzbiet wypchane ulotkami plecaki i w czasie zimowych ferii w różnych dzielnicach miasta roznosić ludziom ulotki pod drzwi. Nie było to lekkie zajęcie, bo często trzeba było biegać po schodach, ale do zgarnięcia były dwie stówki, więc… :D

Praca na promocjach jako hostessa

Po ukończeniu 16 roku życia udało mi się znaleźć pracę w charakterze hostessy na promocjach w centrach handlowym. Energooszczędne świetlówki Philips, papier toaletowy Regina, teflonowe patelnie Tefal – swego czasu wiedziałam o nich wszystko! Rozdawałam ulotki, smażyłam naleśniki na specjalnym stoisku i opowiadałam o zaletach super miękkiego papieru toaletowego. Ucząc się w liceum mogłam pracować tylko w weekendy – po szkole w piątek, całą sobotę i niedzielę. Nie pamiętam już niestety dokładnie ile wtedy zarabiałam – za taki 20-godzinny weekend dostawałam chyba koło 150 złotych.

Tworzenie hand made biżuterii

Moja pierwsza styczność z przedsiębiorczością miała miejsce w drugiej klasie liceum. Mieliśmy wtedy przedmiot o nazwie „podstawy przedsiębiorczości”. Osoby, które chciały dostać na koniec ocenę celującą musiały założyć miniprzedsiębiorstwo.

Wraz z grupą kolegów założyliśmy firmę o nazwie „Mirandola” (akurat na polskim omawialiśmy sylwetkę Giovanni Pico della Mirandola i tak jakoś się nam spodobało). Nie mam zielonego pojęcia, czemu wybraliśmy akurat tworzenie hand made biżuterii, w każdym razie ochoczo zajęłam się produkcją. Gotowe produkty sprzedawaliśmy na szkolnych imprezach, w trakcie zebrań dla rodziców itd.

Po skończeniu drugiej klasy liceum znajomi oczywiście porzucili temat, a ja wkręciłam się na amen. Spod moich rąk wychodziły ogromne ilości – wtedy głównie kolczyków – i równie dużo udało mi się ich sprzedawać! Robiłam je koleżankom na zamówienie i pomagała mi wtedy cała rodzina – Rodzice zabierali je do pracy i sprzedawali swoim znajomym. Miałam wtedy nawet swojego bloga, na którym prezentowałam swoje wyroby – możecie go zobaczyć tutaj: http://wizart.ownlog.com

Jeśli chodzi o biżuterię, to miałam kilkuletnią przerwę i do tematu wróciłam na trzecim roku studiów, gdy otworzyłam swoją firmę w ramach Inkubatorów Przedsiębiorczości – stali czytelnicy bloga pamiętają pewnie mój sklep „Lilabox”, pisałam o nim sporo na blogu. A potem… znowu to wszystko porzuciłam i teraz nie wiem co zrobić z tymi kuframi wypchanymi półfabrykatami. Ktoś ma ochotę może odkupić je ode mnie???

Konsultantka Oriflame

Również w liceum miałam wraz z przyjaciółką krótki epizod ze sprzedażą kosmetyków Oriflame. Niezbyt dobrze to jednak wspominam. Szybko zorientowałam się, że nie jestem stworzona do sprzedaży bezpośredniej. Nie potrafię namawiać ludzi do tego, by coś ode mnie kupili, czy werbować ich do działalności, w którą sama nie wierzę i budować własną „piramidę”.

Straciłam na tym znacznie więcej pieniędzy, niż zarobiłam. Mając sporą zniżkę zamawiałam mnóstwo niepotrzebnych kosmetyków. Starałam się też dobrze wyposażyć – kupowałam próbki wszystkich dostępnych zapachów perfum, by móc prezentować je klientkom… a do tych próbek specjalnie etui z logo… i torbę z logo żeby nosić ze sobą wszystkie katalogi i inne gadżety… Kiepska strategia.

Praca jako referent i kasjer

W czasie wakacji, tuż po maturze, zdecydowałam się na podjęcie swojej pierwszej „poważnej”, etatowej pracy. Od października bowiem rozpoczynały się moje zaoczne studia na wymarzonej architekturze wnętrz, dlatego jak najszybciej musiałam zacząć zarabiać. Miesięczne czesne wynosiło wtedy 640zł i zabierało mi ponad 3/4 mojej wypłaty.

Przez rok pracowałam tak w pewnej instytucji finansowej – początkowo jako referent, a po kilku miesiącach jako kasjer. Siedziałam w „okienku” i obsługiwałam klientów – przyjmowałam wpłaty, wypłacałam pieniądze, robiłam przelewy, płaciłam rachunki i nie tylko. Moim zadaniem było też zakładanie lokat (nigdy nie zapomnę ludzi, którzy potrafili przynieść 100 tysięcy złotych w foliowej reklamówce z Biedronki), czy udzielanie chwilówek i kredytów. To była naprawdę odpowiedzialna praca i byłam nią tak strasznie zestresowana, że od pierwszego dnia wiedziałam, że muszę stamtąd uciekać – w innym wypadku osiwieję przed dwudziestką.

To chyba wtedy nabawiłam się wrzodów przez te wszystkie ważne rozliczenia kasowe, które musiałam zgłaszać osobiście szefowej, i przez wszystkie te niezbyt przyjemne rozmowy telefoniczne z ludźmi zalegającymi ze spłatami… :D

Alina - Design Your Life

Praca jako asystent projektanta

Jeszcze na pierwszym roku studiów (dzięki doszkalaniu się na dodatkowych kursach) udało mi się znaleźć pracę, której sama sobie zazdrościłam – bo w branży! Dostałam posadę asystenta projektanta i przez rok pracy w tej firmie nauczyłam się o projektowaniu więcej, niż przez 6 kolejnych lat studiowania.

Na początku nanosiłam poprawki na projektach architektów, robiłam wizualizacje, a po pewnym czasie zaczęłam nawet dostawać własne małe tematy. Byłam niesamowicie zadowolona i uczyłam się jak szalona.

Najczęściej – gdy dostawałam nowe zadanie – kompletnie nie rozumiałam co i w jaki sposób mam zrobić. Kiwałam jednak głową, że wszystko jasne, a potem szybko w łazience dzwoniłam do brata architekta, by wytłumaczył mi co i jak. Na szczęście jestem raczej rozgarnięta :D i zawsze ze wszystkimi zadaniami ostatecznie dawałam sobie radę. To właśnie wtedy nauczyłam się robić dobrą minę do złej gry i doskonaliłam w podejściu „fake it till you make it”.

Projektant mebli

Po roku pracy jako asystent architekta zdobyłam pracę swoich marzeń – zostałam zatrudniona jako indywidualny projektant :) Niby oficjalnie tylko jako projektant mebli, ale do moich obowiązków należało znacznie więcej, bo przygotowywałam też projekty całych wnętrz. „Ogarniałam” też cały salon sprzedaży, robiłam wszystkie zamówienia i koordynowałam realizację projektów od A do Z, więc zarówno jeździłam na pomiary, jak i robiłam zdjęcia gotowych projektów po realizacji.

Ta praca była dla mnie ogromnym wyzwaniem i tutaj również naprawdę dużo się nauczyłam. Jestem wdzięczna za to, iż pomimo, że byłam taką młodą dziewczyną, to zaufano mi i dano szansę się wykazać.

Spędziłam tam ponad 2 lata. W międzyczasie zaczęłam prowadzić bloga, którego właśnie czytacie i miałam wspomniany wyżej sklep z biżuterią. Zwolniłam się z tej intratnej posady by rozwijać to, co zaczęłam i postanowiłam działać jako indywidualny projektant. Chwilę spędziłam na bezrobociu, później działałam przez rok w Inkubatorach, a ostatecznie założyłam własną działalność gospodarczą.

Własna działalność gospodarcza

No i oto prześledziliście ze mną moje ostatnie 10 lat… :) Jak wyglądają sprawy na dzień dzisiejszy? Od 2014 roku prowadzę własną działalność. Stworzyłam markę Design Your Life, która powoli rozrasta się o kolejne projekty: jest blog, kanał na youtube, sklep z autorskimi narzędziami do organizacji czasu, a już niedługo – zobaczycie co jeszcze. Oprócz tego sporo fotografuję, a praca na własny rachunek sprawia mi naprawdę ogromną satysfakcję.

To tyle z mojej strony – teraz Wasza kolej. Mam nadzieję, że podzielicie się własnymi refleksjami i doświadczeniami :)

PS. Zdjęcia, które widzicie w tym wpisie zrobił mi mój nieoceniony… mąż! Tak, tak, już po ślubie! Już niedługo wpis z pierwszymi wrażeniami :)