W połowie kwietnia postanowiłam odciąć się od sieci na kilka tygodni, by w skupieniu przygotować nowy produkt Design Your Life. Sprawę potraktowałam poważnie: usunęłam z telefonu Facebooka, Instagram, Twittera i aplikację Mail, oddelegowałam to, co mogłam i to, co było konieczne i… zapowiedziałam swoją nieobecność. Dzisiaj wracam na stanowisko on line i przedstawiam Wam moje wnioski. Czy wytrzymałam? Jak było? Czy zechcę kiedyś to powtórzyć?
Oczywiście jestem świadoma, że nie każdy może sobie na taki „luksus” pozwolić, w szczególności, gdy jego praca – tak jak moja lub nawet bardziej! – jest ściśle związana z internetem.
Taka sytuacja była dla mnie możliwa, bo:
- nie pracuję w pojedynkę, nie zajmuję się już sama logistyczną obsługą sklepu, kompletowaniem zamówień, wysyłką itd.
- wszystkie bieżące obowiązki mogłam przekazać mojej wirtualnej asystentce, Karolinie, która czuwała nad mejlem, Facebookiem i całą resztą
- przekonałam do tego eksperymentu szefową* (a wierzcie mi, że negocjowałam wytrwale i uparcie, bo długo nie chciała mi wiedźma jedna na to pozwolić!)
*Tak, to oczywiście ja jestem tą szefową ;)
- przede wszystkim… przez ostatnie 6 lat działalności Design Your Life zorganizowałam sobie takie życie i pracę, jakie zawsze chciałam mieć – mam elastyczność i swobodę, które są dla mnie kluczowe.
Ale żeby było jasne! Czuję się czasem tak bardzo, bardzo słaba i mam wrażenie, że z niczym sobie nie radzę, że wszystko się gdzieś wymyka, że fatalnie wypadam w tym konkursie na najlepiej ogarniętą i jakąś-tam-bizneswoman miesiąca… I tak cholernie się boję, że sobie z tym wszystkim, z całym tym życiem i pracą po prostu nie poradzę, że poniosę kolejną klęskę…
Serio, boję się cały czas. O większości słabych dni, dołów i niepowodzeń po prostu nigdy się nie dowiadujecie. Ale czy jestem w tym sama, czy Wy dziewczyny nie macie podobnie?
Nie przeszkadza mi to jednak w działaniu i realizowaniu kolejnych pomysłów, planów i przedsięwzięć. Po prostu: boję się, ale działam! Żyjąc w zgodzie z sobą człowiek uczy się akceptować swoje słabe strony, wykorzystując maksymalnie te dobre. Biorąc pod uwagę aktualne okoliczności, swoją sytuację życiową (która może być super, a może być totalnie trudna i przytłaczająca) wykorzystuje zasoby, jakimi w danym momencie dysponuje. Planuje i działa adekwatnie do swojej rzeczywistości, a nie w jakimś od niej oderwaniu. I tego mogę Cię nauczyć, jeśli zdecydujesz się sięgnąć po nowy produkt Design Your Life, który miał być WORKBOOKIEM, ale tak się rozrósł, że w końcu został… KURSEM, którego tak bardzo nie chciałam robić (odkładałam to od dwóch lat, mam na to świadków!) Słuchajcie, plan jest taki, że najnormalniej w świecie nauczę Was tego, co sama wiem i potrafię. Po prostu: pomogę lepiej się zorganizować. Wyznaczyć swoje priorytety, zaplanować realizację swoich celów. Nauczę jak konsekwentnie działać i osiągnąć spokój. Tak, spokój. Bo zapewne tak jak niejedna z Was, ja tego spokoju właśnie ciągle szukam.
Okazało się, że gdy postanowiłam zaangażować się bez reszty w pracę nad WORKBOOKIEM, opracowałam tak obszerny materiał, że nie mogę go już dłużej nazywać nieśmiało „zeszytem ćwiczeń”. No i dosyć już tego całego „nieśmiało”! :)
Jak mi się pracowało nad jednym projektem, bez rozpraszania się?
Traktowałam ten pomysł jak eksperyment i nie miałam też pojęcia jak będzie. U Jacka Kłosińskiego czytałam, że dla niego najlepszą formą pracy okazał się być multitasking. A mnie wprost przeciwnie – nad jednym tematem pracowało się WSPANIALE i naprawdę widzę tego efekty. Nie myślcie sobie tylko, że nad tym jednym zadaniem siedziałam od świtu do później nocy. Oczywiście takie dni też były i było ich niemało, ja jednak najnormalniej w świecie żyłam. Spotykałam się z ludźmi, czasem się obijałam, czytałam książki (mnóstwo książek!), oglądałam filmy… W międzyczasie zaliczyłam też beztrosko-imprezową majówkę. Było tak: gdy przychodził czas pracy – pracowałam nad jednym, jedynym tematem.
Wszystkie inne zostały zamrożone na czas mojej nieobecności. Nie zaglądałam na Facebooka, ani na Instagrama, bo skasowałam z telefonu wszystkie aplikacje social media. Poważnie! Przez kilka tygodni przestałam „żyć” życiem innych ludzi. Żadnych nowości, żadnego obserwowania cudzych urlopów, zakupów, czy pracy. Zostawiłam sobie wyłącznie Messengera, którego traktuję jak komunikator. Tam tylko miałam bieżący kontakt z Karoliną, mogąc ewentualnie omówić jakiś palący problem.
Wiecie, co jest najlepsze? Żadnych palących problemów nie było. W ostatnich tygodniach znacznie mniej czasu zabierało mi planowanie, bo nie musiałam żonglować wieloma tematami, nie traciłam go na przeskakiwanie pomiędzy równoległymi zadaniami. I za każdym razem, gdy miałam ochotę coś sobie bez większego sensu poscrollować na telefonie – łapałam za Kindle i czytałam.
Jakie wnioski po 3 tygodniach monotaskingu?
Internet to moja praca, więc oczywiście nie rzucę go całkowicie. Jednak doświadczenia zdobyte podczas minionych tygodni planuję wdrożyć od zaraz, do mojego „normalnego” trybu. Dotarło to do mnie wyraźniej, niż kiedykolwiek…
… że dużo łatwiej pracuje się w pracy, gdy odpoczywa się w czasie przeznaczonym na odpoczynek.
Strasznie odkrywcze, haha :) No bo ja to wiem, Ty to wiesz… Po prostu nigdy tak nie robiłam i nieustannie przebywałam w trybie nazywanym przeze mnie „standby”. Wydawało mi się, że muszę na wszystkie te instaprofile zaglądać milion razy dziennie i wciąż trzymać rękę na pulsie. Nie robiłam tego jednak przez minione 3 tygodnie i co…? Nic się nie zmieniło, wyobrażacie sobie? Okazuje się, że nikt nie jest taki ważny i niezastąpiony, jak mi się wydawało!!! Ja też nie :)
Może zasięgi trochę pójdą w dół, może ktoś był zawiedziony zaglądając na bloga, czy na mojego Instagrama i stwierdził, że się skończyłam… Czyli w sumie nic ważnego się nie stało.
Jeśli macie okazję na taki eksperyment, jaki ja prowadziłam – gorąco polecam! Ciekawie jest się przekonać, jak nam jest bez czegoś, co jest stałym elementem codzienności od tak wielu lat. Nie próbujcie go jednak pomiędzy 17 a 23 maja, bo wtedy będą się działy ważne rzeczy! Okej???
Jak przetrwałam „detoks”?
Ku mojemu zaskoczeniu – bez większego problemu. Nie mając na telefonie przez te tygodnie aplikacji do social media, nie miałam jak się do nich dostać. Instagram ponownie zainstalowałam dopiero dzisiaj, Facebooka chyba nawet instalować już nie będę. Wystarczy mi Messenger, a zarządzanie fanpage z komputera. I tyle.
Bardzo pomogło mi sięganie po Kindle za każdym razem, gdy miałam ochotę zajrzeć, co tam słychać w sieci. Właśnie w ten sposób najłatwiej jest zmienić swoje nawyki, które nam nie odpowiadają. Czyli wyzwalacz i nagroda zostaje ta sama, podmieniamy wyłącznie czynność na coś innego. Ale o tym więcej w kursie!
A tak na koniec – mam nadzieję, że tęskniliście za mną chociaż troszeczkę? Odrobinkę? Jeśli nie, to też okej. W najbliższym czasie w moich mediach będzie się sporo działo, więc to dobrze, że ode mnie odpoczęliście :) Tymczasem – życzę Wam cudnego weekendu i do usłyszenia niedługo!