Odkąd zrezygnowałam ze swojej ostatniej pracy etatowej minęło już ponad sześć lat. W roku 2014 założyłam własną działalność gospodarczą i wciąż dokładam starań, by osiągać na tym polu zadowalające efekty. Staram się być maksymalnie produktywną i skuteczną w tym co robię, tak aby zawsze został czas i miejsce na własne przyjemności, pasje, rozrywkę.

W ciągu tych sześciu lat przechodziłam przez różne etapy, zaliczyłam szereg wzlotów i upadków. Na szczęście nauczona zdobytym doświadczeniem wyciągnęłam stosowne wnioski. Planowanie dni dopracowałam do perfekcji, aby mieć wystarczająco dużo czasu nie tylko na pracę w maksymalnym skupieniu, ale także na zaniedbywany często odpoczynek.

Jestem człowiekiem, który do osiągnięcia spokoju i odpowiedniej równowagi pomiędzy pracą i życiem potrzebuje RUTYNY. Potrzebuję schematu, zgodnie z którym będę działać, tak by to działanie było skuteczne. Dlatego…

Jak wyglądają moje dni teraz? (piszę ten artykuł na początku 2019 roku)

Staram się wstawać pomiędzy godziną 8 a 9. W ostatnim kwartale bardzo trudnego dla mnie z różnych względów 2018 roku zaliczyłam potężny spadek formy i na pewien czas kompletnie się rozmemłałam. Wstawałam koło 11, no bo najczęściej też i późno się kładłam (koło 1-2 w nocy). Jednak o tej 11 wcale nie tryskałam energią, bo już na starcie miałam wrażenie, że ze wszystkim jestem spóźniona, że świat jest przecież w połowie dnia, a ja go nawet nie zaczęłam!

Biała sypialnia

Czułam się wtedy najbardziej nieogarniętą osobą na świecie (tak, Alinie uczącej lepszej organizacji to również się czasem zdarza). Myślę, że to normalne i po prostu ludzkie. Najważniejsze, aby dostrzec błędy we własnym działaniu i w odpowiednim momencie powiedzieć sobie stanowcze STOP. Posłuchałam więc bardziej na poważnie swoich własnych rad i… nie mogłabym być bardziej zadowolona! Teraz jeszcze bardziej ufam stworzonemu przez siebie systemowi skutecznej organizacji. Dzisiaj mam już odwagę mówić i pisać o własnych niepowodzeniach, bo one są po prostu elementem drogi, na której jestem i którą właśnie chcę Wam pokazać – a nie wyidealizowanym obrazem mojego życia i mnie samej. Nie próbuję już być perfekcyjna, a gdy popełniam błędy, czy zaliczam potężne gafy – po prostu wstaję, otrzepuję się, poprawiam tę przysłowiową koronę i lecę dalej. Bogatsza o kolejne, cenne doświadczenie!

Prowadząc biznes on-line mogę pozwolić sobie na dużą swobodę planowania i wykorzystywanie plusów, jakie daje praca w domu. Są nimi m.in. możliwość załatwienia wszelkich spraw na mieście poza godzinami szczytu na drogach, w sklepach, urzędach i poradniach. To jest naprawdę super, ale łatwo się w tej swobodzie zapędzić.

Aby móc rozpocząć dzień w okolicach 8 rano, koniecznie przed północą muszę się znaleźć w łóżku. Na łatwe zasypianie i lepszą jakość snu korzystnie wpływa aktywność fizyczna, do której wreszcie wróciłam po długiej przerwie. Nie bez znaczenia dla mnie jest ustalenie sobie wyraźnych granic pomiędzy czasem pracy, a byciem po pracy, a także czytanie wieczorem książek, a nie ślęczenie przed ekranem do późnych godzin nocnych.

Długo eksperymentowałam z najbardziej dogodną dla mnie godziną rozpoczęcia tej faktycznej pracy i na chwilę obecną jest to 11:00. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to jednak za późno, że powinnam zasuwać już od 9 i 10, ale… nie! 11-ta jest dla mnie idealna dlatego, że:

  • Mam wtedy czas na całą swoją poranną rutynę i spędzenie poranka tak, jak lubię najbardziej. Gdy wstanę zbyt późno to po prostu nie będę miała na tę rutynę czasu, bo 11:00 jest nieprzesuwalna, traktuję to śmiertelnie poważnie.
  • Mój mąż wychodzi do pracy o podobnej godzinie, więc rano mamy czas, żeby chwilę pogadać, ogarnąć najpilniejsze domowe sprawy i przygotować coś do zjedzenia na dzień poza domem.
  • Niezwykle ważne jest dopasowanie i zgranie naszych „trybów dnia”, zarówno spraw osobistych każdego z nas, jak i czasu spędzanego wspólnie.

Do godziny 11 funkcjonuję na zwolnionych obrotach i… totalnie się wtedy rozpieszczam! Puszczam przyjemną muzykę w tle, piszę w pamiętniku, medytuję, czasem trochę się porozciągam na macie i mam czas, aby się spokojnie ogarnąć. Włosy, makijaż, ubranie „do pracy” i tak dalej. Słucham sobie wtedy inspirujących podcastów, filmów na YouTube, czy nagrań z kursów on-line, które akurat sama realizuję. To taki mój inspirujący, kreatywny czas. Czasem zdążę też wyskoczyć na szybkie zakupy w warzywniaku i po świeże pieczywo na śniadanie, albo zapakować zmywarkę, czy włączyć pranie – w zależności od potrzeby.

O 11 siadam w swoim domowym biurze (a czasem przy stole w salonie, gdy biuro jest tak zabałaganione, że nie mam ochoty tam wchodzić :D Od czasu do czasu spotykamy się też na wspólną pracę z przyjaciółką).

Moje „godziny pracy” trwają od 11 do 19. W tym czasie robię oczywiście przerwy na posiłki, ale dzisiaj tym tematem nie będę się zajmować, zostawmy to sobie na osobny artykuł.

Pierwsze 1-2 godziny to mój czas na ogarnięcie wszystkich spraw organizacyjno-adminstracyjnych. Zaglądam wtedy na mejla, kontroluję, czy w sklepie wszystko hula, odpisuję na pytania mojej wirtualnej asystentce, Karolinie i zlecam jej ewentualne nowe zadania. Wtedy też witam się z Wami na Insta Story, aktualizuję Instagram, odpisuję na wiadomości i na komentarze.

Staram się to wszystko zamknąć w tych maksymalnie dwóch godzinach, aby o 13 zabrać się za najważniejszy blok mojej pracy w ciągu dnia. Przeznaczam na niego 4 godziny dziennie. To moja praca w maksymalnym skupieniu (oczywiście nie w jednym ciągu, robię sobie przerwy!). To cztery godziny maksymalnego umysłowego wysiłku, na który jestem gotowa po wczesniejszej „rozgrzewce”. Nie u każdego sprawdza się „połykanie żaby na śniadanie”. U mnie tak nie jest i już nie mam o to do siebie pretensji.

To właśnie wtedy zajmuję się:

  • pisaniem tekstów na bloga, czy opisów do zdjęć na IG (zawsze staram się mieć kilka przygotowanych „na zapas”, które będą wnosiły do insta-świata coś wartościowego i świeżego)
  • pracą nad najważniejszymi dla mnie w danym czasie projektami (np. przygotowaniem nowych produktów Design Your Life, opracowywaniem treści kursów, e-booków, przygotowaniem darmowych wyzwań itd.)
  • robię zdjęcia (na bloga, do sklepu, do social media itd.)
  • przygotowuję oferty na propozycje współpracy
  • nagrywam wideo (na ten moment to zdarza się rzadko, ale gdy wrócę do większej aktywności na YouTube, to właśnie w tych godzinach będę nagrywać)

Tę najważniejszą pracę w ciągu dnia staram się kończyć w okolicy godziny 17, po której zajmuję się zadaniami wymagającymi ode mnie mniej twórczej mocy, jak:

  • obróbka zdjęć
  • montaż wideo
  • tworzenie potrzebnych grafik (na bloga, do sklepu, do social media itd.)
  • przygotowanie artykułów do publikacji w WordPressie (formatowanie treści, wstawianie zdjęć itp.)
  • upload wideo, opisywanie ich itd.
  • odpisywanie na wiadomości, komentarze itd.

Godzina 19:00 to moment, w którym z trybu PRACA przechodzę w tryb CZAS WOLNY, ale najpierw… staram się trochę poruszać! Ostatnio zaczęłam skakać ze skakanką (wybaczcie, drodzy sąsiedzi…), po której przeznaczam jeszcze 20 minut na jogę. Mój plan to 3 razy w tygodniu i taka częstotliwość jest dla mnie najbardziej optymalna, a w pozostałe dni albo mam lenia albo umawiam się na wieczór z przyjaciółkami itp.

Po zaliczeniu niezbędnej aktywności fizycznej mam swój czas na lekturę, pracę z kursami on-line, oglądanie YouTube bez wyrzutów sumienia, seriale. Mój mąż zwykle jest już wtedy w domu i spędzamy ten czas wspólnie. Czasem zaszalejemy i coś nawet posprzątamy, ale niezbyt często :D, bo raczej rozprawiamy się z tym w weekendy. Gotujemy jakiś na obiad na następny dzień, bawimy się z kotem, oglądamy filmy albo gramy w planszówki… No wiecie, takie normalne, codzienne życie, nic specjalnego.

Przed 23 zaczynam się szykować powoli do spania, biorę kąpiel, po której przyjemnie zrelaksowana kładę się do łóżka.

No i tak się to moje życie toczy dzień po dniu – jeśli oczywiście jestem na miejscu. W czasie służbowych wyjazdów (najczęściej do Warszawy lub Łodzi) nie spinam się i nie staram zastosować identycznego planu dnia, staram się wtedy tylko zarezerwować kilka godzin na pracę. Tylko tyle ile koniecznie, aby ogarnąć to, co jest akurat najpilniejsze, czyli wszystkie te organizacyjno-adminstracyjne obowiązki, o których pisałam wcześniej. Wtedy zwykle nie mam też czasu na swoją poranną rutynę (pisanie, medytacja, nauka), więc ją po prostu odpuszczam. Jeśli nadarzy się wolna chwila, aby coś zrealizować to super, jak nie, to trudno. Nie wyjeżdżam aż tak często, by jeszcze tym zawracać sobie głowę.

Aktualnie taki właśnie schemat doskonale mi się sprawdza. Gdy przestanie i zacznie mnie w jakiś sposób uwierać, to po prostu go zmienię. Mam nadzieję, że mój dzisiejszy artykuł dostarczył Wam inspiracji do własnego, lepszego rozplanowania swoich dni w oparciu o konkretne ramy. Przede wszystkim chciałam Wam jednak pokazać Design Your Life od kulis. Jeśli macie ochotę na tych kulis więcej, to koniecznie dołączcie do mnie na Instagramie, bo na Stories bardzo często pokazuję Wam #kulisydesignyourlife i opowiadam nad czym akurat pracuję.

Koniecznie daj znać w komentarzach, czy podobnie jak ja potrzebujesz stałej rutyny, czy może wolisz improwizację i świetnie Ci to wychodzi? Co najlepiej się u Ciebie sprawdza?

Jeśli temat planowania i zarządzania sobą w czasie jest dla Ciebie interesujący – serdecznie zapraszam do lektury moich wcześniejszych wpisów: