Mamy profile na Facebooku i na niezliczonej ilości portali społecznościowych. Piszemy blogi. Prowadzimy fanpejdże. Piszemy o tym, co nas kręci, ale nie tylko – piszemy o sobie, swoim życiu i o tym, co nas otacza. Ja nie mówię, że to źle, bo sama tak robię, ale coraz częściej – gdy przeglądam różne strony w internecie – pojawiają się w mojej głowie myśli: „Hej, gdzie podziała się do licha nasza prywatność?!”.

Jeśli zastanawiasz się o co chodzi z tym wpisem – podpowiadam, że to jeden z tych, w których potrzebuję sobie po prostu pogadać. Chcę coś przekazać. Ale pamiętaj: nie staram się nikogo pouczać, ani oceniać. Ciekawa jestem Waszej opinii i chętnie wymienię z Wami uwagi w dyskusji :)

Do tematu zainspirowało mnie kilka różnych spraw… między innymi:

Ludzka ciekawość

A konkretnie – ciekawość niektórych z Was. Lubię dzielić się z Wami moimi myślami, spostrzeżeniami i refleksjami – no i robię to np. właśnie teraz. Lubię pokazywać Wam mój mały świat na zdjęciach, lubię o nim pisać, lubię zamieszczać informacje, które mogą się Wam do czegoś przydać. Nie ma dla mnie nic milszego niż dostawanie od Was mejli „Zainspirowałaś mnie do działania, dziękuję, że podzieliłaś się swoją „historią”, odkryłam/odkryłem nowe pokłady motywacji!”. Całkiem świadomie wpuszczam Was do mojego życia, licząc na to, że to co robię może kogoś zainteresować, a jakieśtam doświadczenie do czegośtam się przydać :) Ale czasami aż chce się człowiekowi wołać: hola, hola! To ja dobieram tematy, nie o wszystkim będę pisać. Nie na wszystkie pytania będę odpowiadać.

Teraz pewnie powiecie mi, że:

Decydując się na działalność w internecie musimy być świadomi utraty pewnej części swojej prywatności

Nasi czytelnicy będą ciekawi czym zajmujemy się na co dzień, jak spędzamy czas, jakie książki lubimy czytać, jak radzimy sobie z ogarnianiem różnych rzeczy i zadań, jak mieszkamy… i tak dalej.

Ale tylko od nas zależy, jak duża to będzie część. Czytam wiele blogów i muszę przyznać, że czasami jestem trochę przerażona. Oczywiście to, że ja jestem (przerażona), nie oznacza, że Wy też będziecie. Może dla innych całkiem okej jest dzielenie się szczegółowym przebiegiem ciąży, dokładne opisywanie choroby kogoś bliskiego, pokazywanie co trzymają w każdej szufladzie w domu i jaką noszą bieliznę. No, spoko. Pokazywanie miliarda zdjęć męża/chłopaka/dziecka, pokazywanie jak 3-letni Antoś (pierwsze imię, jakie przyszło mi do głowy) je pomarańcze, pluska się w basenie, czy biega po domu bez majtek.

Eeee, nie, pokazywanie nagich dzieci nigdy nie będzie według mnie w porządku. Ja wiem, że minka dwulatka eksponującego nad brzegiem jeziora swoją gołą pupcię jest urocza, ale… Nie róbcie tego. Po pierwsze: Wasi czytelnicy naprawdę nie chcą tego oglądać, możecie mi wierzyć. Takie zdjęcia nadają się wyłącznie do rodzinnego albumu i tam jest jak najbardziej ich miejsce. Po drugie: Coś mi podpowiada, że dzieciaki za kilka lat nie chciałyby się dowiedzieć, że co druga mina została opublikowana na zdjęciach, a ich problemy z biegunką opisane.

HEJ! Ale nie zrozumcie mnie źle. Osobiście nie widzę nic z złego w wymienionych wyżej tematach. Sama chętnie czytam np. o ciąży moich ulubionych blogerek i poznaję obserwacje z macierzyństwa innych z nich. Ale po pierwsze – jako autorzy – miejmy wyczucie odnośnie tego, jak bardzo szczegółowymi informacjami się dzielimy, a po drugie, jako czytelniczki – uszanujmy to, że nasze ulubione blogerki/vlogerki pozwalają nam zajrzeć do swojego życia i nie wkraczajmy w nie za bardzo, zbyt osobistymi pytaniami.

Zastawiasz się czasem…

Gdzie leży granica naszej prywatności?

Moim zdaniem powinniśmy ją mieć. Dzielenie się jest super… ale, na litość boską, nie wszystkim.

Do stworzenia tego wpisu zainspirowały mnie również ostatnie wpisy Fashionelki i Jej posty na temat wesela. Przeanalizowałam też trochę dokładniej kilka innych artykułów i dotarło do mnie, że ona wie, „jak to się robi” :) Wie, gdzie postawić granicę i jak pisać na swój temat w taki sposób… by tak naprawdę nie napisać nic, co mogłoby naruszyć Jej prywatność.

Ostatnio powolutku przesuwam moją granicę i coraz mocniej selekcjonuję przekazywane informacje. Zachęcam Was do tego samego, a przynajmniej do zastanowienia się nad tą kwestią. Wasza granica, to Wasza granica. Moja może leżeć w zupełnie innym miejscu, niż leży Wasza. Najważniejsze jest, byście czuli się z nią komfortowo, ale nie tylko Wy –  Wasi bliscy również. Im niekoniecznie musi zależeć na pokazywaniu się na blogu tak bardzo, jak Wam na prezentowaniu ich całemu światu, pomyślcie o tym.

To tyle na dziś – tak zamiast „tygodnia w obiektywie”, który publikuję w każdy poniedziałek. Zrobiłam sobie w tym tygodniu wolne od dokumentowania mojego świata, bo potrzebowałam trochę odetchnąć. Ci z Was, którzy obserwują mnie na instagramie pewnie zdążyli się zorientować ;)

Życzę Wam wszystkim udanego tygodnia!

 

PS. Jeśli zastanawiacie się o co chodzi z tym zdjęciem, to jest to po prostu efekt mojego wcielania się w rolę modelki, fotografa i grafika jednocześnie ;) Zrobiłam je pracując nad wyzwaniem „30 Autoportretów”, którego jeszcze nie udało mi się dokończyć, mam za sobą dopiero 5/30, bo dziwnie się z tym czuję.