„Sztuka prostoty” to kolejna książka – zaraz po „Paryskim szyku” i „Lekcjach Madame Chic”, o której naczytałam się recenzji naprawdę sporo. Część z nich w stylu hurraoptymistycznym, część usiłujących zniechęcić mnie do czytania. Jaka naprawdę jest ta książka? Rzecz jasna, o tym musiałam się przekonać samodzielnie.
Moje refleksje po lekturze „Sztuki prostoty”
Minimalizm inspiruje mnie już od dłuższego czasu, więc bardzo chętnie sięgam po kolejne pozycje poświęcone tej tematyce. Na zdjęciu poniżej możecie podejrzeć spis treści, który przybliży Wam podejmowaną w książce tematykę. W dużym uproszczeniu ta książka jest o… wszystkim. O tym co jeść, w co się ubierać, jakich kosmetyków używać, jaką aktywność fizyczną uprawiać, jakie przedmioty kupować, w jaki sposób wycierać się ręcznikiem i oczywiście – w jaki sposób myśleć. O ile dwa pierwsze rozdziały były dla mnie interesujące, to rozdział trzeci – traktujący o minimalizmie w odniesieniu do naszego umysłu – wolałabym przeczytać w formie kilkustronicowego streszczenia. Stanowczo zbyt wiele było w nim odniesień do wewnętrznej energii, chi i innych tego typu pojęć czy zjawisk.
Zgadzam się z Panią Dominique Loreau, gdy pisze, że prostota jest piękna. Mam ochotę przyklasnąć jej, gdy przekonuje, że wyzwolenie się od chęci „posiadania jak najwięcej” pomaga dojrzeć w życiu ważniejsze rzeczy i zrozumieć ich rzeczywistą wartość. Podoba mi się nieuzależnianie własnej samooceny od ilości posiadanych przedmiotów i poszukiwanie najwyższej jakości w każdej sferze życia – zarówno w odniesieniu do ubrań, spożywanych pokarmów, czy posiadanych relacji z innymi ludźmi. Mam ochotę zgodnie z wytycznymi autorki uprościć otoczenie, pozbyć się kolejnych ubrań, niepotrzebnych przedmiotów i zawsze dbać o nienaganną czystość i porządek. Podobają mi się sugestie autorki w temacie komponowania własnej garderoby, czyli ograniczeniu się do kilku bazowych odcieni i kilku ostrożnie dobranych czystych kolorów, dopasowaniu wszystkich elementów do własnej sylwetki, czy spójności wszystkich posiadanych elementów ze sobą. Autorka, o dziwo, nie sugeruje ograniczenia się do dwóch szarych, bawełnianych koszul, co biorąc pod uwagę całość książki byłoby chyba bardziej w jej stylu ;)
Jednak Pani Dominique totalnie nie przekonuje mnie pisząc, że prawdziwy sens życia odkryję dopiero wtedy, gdy będę jeść skromnie, prosto, regularnie pościć, przekonam się czym jest prawdziwy głód, będę regularnie szorować całe ciało szczotką (na sucho), wycierać się szorstkim ręcznikiem, a twarz, ciało, włosy i paznokcie nacierać tylko i wyłącznie oliwą.
Odniosłam wrażenie, że „Sztuka prostoty” jest nie do końca udanym połączeniem kilku książek, które już wcześniej czytałam:
– w „Lekcjach Madame Chic” rozwinięty był temat minimalistycznej garderoby i oszczędnego stosowania kosmetyków.
– w „The Magic” Rhondy Byrne omówiony był temat kontrolowania naszych myśli i odczuwania wdzięczności za to, co posiadamy.
– w „Skup się” Leo Babauta omówił temat upraszczania życia, swojego otoczenia, liczby obowiązków, skracania liczby zadań.
I moim zdaniem autorzy trzech powyższych pozycji zrobili to wszystko lepiej niż Dominique Loreau, bo czytając każdą z tych książek nie miałam wrażenia, że ich autorom lekko na punkcie tego całego minimalizmu odbiło. Prostota u Dominique wydaje mi się być potraktowana ze zbyt dużą powagą, jak religia, jak najwyższa wartość.
Nie lubię czytać tekstów w stylu „Czi zależy od przedmiotu, na który przechodzi, od jego formy i materiału. Kurz i brud są ulubionym schronieniem energii czi, znajdującej się w stanie zastoju, niszczącej harmonię”. Strasznie działał mi na nerwy również sposób prowadzenia przez autorkę narracji. Wiecie, co mam na myśli? „Zbyt wielka liczba rzeczy zabija pojedyncze przedmioty. Nadmiar stymulacji zwraca się przeciw człowiekowi, który nie jest już zdolny do uruchomienia swojej wyobraźni pod wpływem tego, co proste. Harmonia kolorów oraz szlachetnych materiałów daje odpoczynek oczom i dłoniom.”
„Sztuka prostoty” jest w moim odczuciu mocno przesadzona. Osobiście wybieram prostotę, skromność i minimalizm w wydaniu Jennifer L.Scott (część trzecia „Lekcji Madame Chic”, czyli „Jak żyć z klasą” mówi w dużej mierze o tym samym – o rozwijaniu swojego umysłu, życiu z pasją, walce z konsumpcjonizmem, obcowaniu ze sztuką, czy docenianiu małych rzeczy), albo w wydaniu Styledigger, która nazywa je w swojej bardzo ciekawej recenzji po prostu zdrowym rozsądkiem.
Jest to interesująca książka, ale warto zabierać się za nią tylko i wyłącznie wtedy, gdy potrafi się ją potraktować z odpowiednim dystansem. Czytaliście? A może dopiero planujecie przeczytać, żeby wyrobić sobie własną opinię?