Długo nie wiedziałam jaką suknię ślubną tak naprawdę chciałabym mieć. Nie marzyłam o niej, nie śniłam, ani też nie snułam planów dotyczących tej jedynej kreacji. Większość sukni ślubnych, jakie widywałam na zdjęciach w internecie i w salonach była zupełnie nie w moim stylu…
Wiedziałam, że chcę coś bardzo prostego, skromnego, raczej minimalistycznego. Żadnych warstwowych halek, usztywnień, krynolin, zdobionych koronek i koralików.
Zrobiłam sobie porządny research na Pinterescie i udało mi się wyciągnąć „średnią” ze wszystkich zdjęć, które wpadły mi w oko. Miało być lekko, odrobinę boho i zwiewnie. Wyobrażałam sobie siebie jako taką – jak już Wam pisałam – nimfę, rusałkę, czy coś w tym stylu. Może i brakuje mi „rusałkowej” figury, ale co tam, może nie będzie tak źle :D
Z taką właśnie wizją wybrałam się na poszukiwania do salonów sukien ślubnych…
♥ Znasz już pozostałe wpisy w mojej ślubnej serii? ♥
- Nasze zaproszenia ślubne
- Przygotowania w dniu ślubu – makijaż i fryzura upartej Panny Młodej
- Moje buty ślubne w kwiaty
- Pierwsze wrażenia po ślubie, czyli jak zostałam Panią Szklarską
- Mój bukiet ślubny i wianek z sukulentami
- Organizacja ślubu i wesela – jak się za to zabrać? Moje podejście, wizja, koncepcja
- Kwiaty na weselu – dekoracja sali i stołów
Poszukiwanie i zakup sukni ślubnej – praktycznie wskazówki
Muszę przyznać, że to było bardzo ciekawe doświadczenie, szczególnie wizyta w tych pierwszych salonach, gdy jeszcze nie miałam pojęcia jak „to” wszystko na ogół się odbywa…
Na pierwsze poszukiwania sukni ślubnej dobrze jest wybrać się odpowiednio wcześniej, nawet 9-12 miesięcy przed wyznaczoną datą ślubu. Oczywiście, że damy radę gdzieś kupić, albo zamówić do szycia suknię na 2 miesiące przed datą, ale już nie w każdym sklepie i nie od każdego producenta. Ja poszukiwania zaczęłam 7 miesięcy przed ślubem, a 5 miesięcy przed złożyłam zamówienie na tę wybraną.
Nie wiedziałam, że do salonu nie można sobie tak po prostu przyjść, że trzeba się wcześniej zapowiedzieć i umówić na konkretną godzinę. To nie jest sklep z ciuchami, w którym wolno samodzielnie myszkować pomiędzy wieszakami. Pracownica salonu poświęca nam i tylko nam całą swoją uwagę, zwykle przez czas jednej godziny. Wysłuchuje naszych oczekiwań, przynosi odpowiednie modele, a później pomaga nam się w nie ubrać.
W ciągu godziny udaje się zwykle przymierzyć kilka sukien ślubnych – 2, 3, może 6, to wszystko zależy od naszego tempa. Czasem po 10 sekundach chcemy zdjąć z siebie model, który nie przypadł nam do gustu, a czasami przez 30 minut gapimy się na siebie w lustro… :)
Ważne! Co mieć ze sobą?
- Dobrze mieć na sobie ładną, cielistą bieliznę nie prześwitującą przez materiał, taką w której nie będziemy czuć skrępowania przed pracownicą salonu, podczas gdy pomaga nam się ubrać :)
- Warto żeby biustonosz miał odpinane ramiączka.
- A także: dobrze zabrać ze sobą wygodne szpilki, bo może się okazać, że w salonie nie będą mieli naszego rozmiaru i będzie nam przez godzinę niewygodnie.
W wielu salonach nie pozwalają na robienie zdjęć, dlatego jeśli jakiś model wyjątkowo wpadnie nam w oko, to musimy poprosić o zapisanie nazwy, by później odnaleźć go sobie w internecie. Kompletnie nie rozumiem sensu takiego zakazu. Każda przyszła panna młoda chciałaby na spokojnie pooglądać się na zdjęciach już w domu. Na wystylizowanej modelce wszystko wygląda przecież zupełnie inaczej.
Na poszukiwania koniecznie trzeba wybrać się z otwartą głową i nie być zbyt upartą. Warto oczywiście mieć swoją wizję, ale tutaj właśnie jest pora, by własne wyobrażenia o idealnym modelu skonfrontować z rzeczywistością.
Początkowo – zgodnie z moimi wyobrażeniami – poszukiwałam zupełnie innej sukni, ale po przymierzeniu kilkunastu wiedziałam, że muszę trochę zmienić kierunek. Okazało się, że te z bardziej zabudowaną górą optycznie skracały moją sylwetkę, a najkorzystniej wyglądam w gorsetach bez ramiączek. A wierzcie mi, że była to ostatnia rzecz, jakiej mogłabym się spodziewać. Nie chciałam przecież niczego sztywnego, a gorsety kojarzyły mi się bardzo negatywnie…
A tu proszę, niespodzianka – tylko w takim fasonie czułam się w 100% dobrze :)
Moja suknia ślubna
Jak widzicie – wybrałam bardzo prosty, skromny model. Można by powiedzieć – nic specjalnego, taka zwyczajna, prosta sukienka. To właśnie w niej poczułam się swobodnie, nie skrępowana, czułam się sobą.
Suknia uszyta była z delikatnego muślinu, na gorsecie wykończona niewielką, gipiurową koronką. Żadnych więcej zdobień i drapowań, lekko spływała do ziemi.
Zależało mi na tym, by suknia była jak najprostsza, bo uzupełnieniem dla mojej „stylizacji” miały być pozostałe elementy:
- Bukiet ślubny
- Wianek z żywych kwiatów
- Rozpuszczone, pofalowane włosy
- Biżuteria, którą od dawna noszę na co dzień (moje ukochane bransoletki z Pandory)
- Neutralny, pastelowy manicure
- Buty ślubne w kwiaty, których nie widać :D
Kupowałam ją w Katowicach, w salonie sukni ślubnych Madonna – bardzo przyjemne miejsce, które jak najbardziej polecam! Dzięki panującej tam atmosferze każda przyszła panna młoda może poczuć się naprawdę wyjątkowo. Suknia została uszyta na miarę. Zamówienie w salonie w salonie składałam 5 miesięcy przed ślubem, dzięki czemu wszystko mogło spokojnie zostać zrobione na czas. Firmy szyjące swoje kolekcje za granicą mają niestety takie długie terminy realizacji.
W Madonnie do sukni zaproponowano mi również koronkowe bolerko, również uszyte na miarę. Początkowo go nie chciałam, ale pogody w Polsce nie da się niestety przewidzieć.
Bolerko miałam na sobie jednak tylko na samym początku, w czasie ślubu. Później było mi w nim już za gorąco… Nawet na dworze, na tarasie, w środku nocy. Te emocje, sami rozumiecie!
Z tyłu, na całej długości zapinane było na malutkie, obciągnięte materiałem guziczki – jak się domyślacie zarówno jego zakładanie, jak i ściąganie zajmowało sporo czasu :)
Co zrobić z suknią ślubną po ślubie???
Słuchajcie, mam poważny dylemat. Naprawdę nie mam pojęcia, co z nią teraz zrobić. Początkowo chciałam ją sobie zostawić na pamiątkę. Na zawsze. Pokazać swojej córce, no i koniecznie wbić się w nią w 10 rocznicę ślubu. Tomkowi bardzo spodobał się ten plan odnośnie utrzymania obecnej figury w przyszłości – na Nim garnitur musi oczywiście leżeć równie doskonale, co w dniu ślubu!
Od ślubu minęły prawie dwa miesiące, no i patrzę tak na ten biały pokrowiec z suknią, który nie mieści się w żadnej szafie i tracę pewność. Może jednak sprzedać? Pomóżcie!
Zostawiłyście sobie swoje suknie ślubne na pamiątkę? A może wolałyście je sprzedać? Jeśli tak, to za jaką część początkowej kwoty?
Podzielcie się koniecznie swoimi refleksjami, mam nadzieję, że dzięki nim uda mi się podjąć właściwą decyzję :)