Cześć Kochani. No to przyznajcie się teraz: pamiętacie jeszcze co sobie postanowiliście na początku roku? Realizujecie swoje plany krok po kroku, czy już dawno olaliście swoje noworoczne postanowienia?

 

Mały rachunek sumienia…

W tym roku moją listę planów traktuję bardzo poważnie, dlaczego celowo wracam do tego tematu od czasu do czasu. Robię to również po to, by samej dodatkowo się zmotywować, bo wiadomo, że ta wielka moc i motywacja z czasem mijają i trzeba zmierzyć się z tzw. rzeczywistością: brakiem czasu, zniechęceniem, lenistwem… Ok, jesteśmy na półmetku, czas więc na mały rachunek sumienia. Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej :)

Dla przypomnienia – tutaj jest post o moich planach na 2013 rok. Już w lutym starałam się zatrzymać i zastanowić, czy wszystko układa się po mojej myśli. Częściowo się układało, z częścią nie wiedziałam co począć – jak jesteście ciekawi, to zobaczcie. Regularnie pracowałam nad planem nr 1 czyli zostaniem swoim własnym szefem, czego efektem było otwarcie mojego małego sklepiku, a kilka miesięcy później zwolnienie się ze swojej dziennej pracy i rozpoczęcie działalności w 100% na własny rachunek.

w2013roku

Punkt pierwszy – „Zostać swoim własnym szefem” – mogę uznać za odhaczony. Punkt drugi  – „Dbać o bloga, rozwijać go i nawiązywać (wyłącznie!) ciekawe współprace” jest w toku – będę dawać z siebie 100% :)) Punkt 3 – „Obronić dyplom w 1 możliwym terminie” – trzymajcie za mnie kciuki 13tego lipca :)

Punkt 4 – aaaaach i tutaj zaczynają się schody :D

Alina ;)

 

Nad czym muszę popracować?

Staram się stale realizować punkt 8 – czyli „Żyć na 100% i dawać z siebie wszystko”, a szansa na realizację punktu piątego będzie dopiero za kilka miesięcy, ale zostają trzy rzeczy, nad którymi muszę się intensywnie skupić.

 

Po pierwsze: ANGIELSKI.

Uczę się go i uczę – przez całe życie – i nauczyć się nie mogę. Znacie to? Jestem na zaawansowanym poziomie jeśli chodzi o rozumienie języka, bo bardzo dużo czytam po angielsku (codziennie mnóstwo stron i blogów w internecie, gazet online i książek) oraz słucham (codziennie oglądam coś po angielsku na Youtube, oglądając na komputerze filmy zawsze zamiast polskich napisów ustawiam sobie angielskie i na co dzień staram się otaczać żywym językiem na tyle, na ile to możliwe – czasem radio, tv, podcasty).

Ale wiecie co u mnie kuleje? Pisanie i oczywiście mówienie. Z tym drugim NAJGORZEJ :) W swojej głowie potrafię prowadzić takie niesamowite monologi, że nie macie pojęcia, a gdy mam powiedzieć coś na głos – zapowietrzam się i jestem w stanie wydać z siebie tylko jakieś bardzo elokwentne YYYYY… :) Ale nie ma się czemu dziwić, jeśli nigdy nie miałam szansy realnie ćwiczyć moich językowych umiejętności. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że nigdy, ale to naprawdę nigdy nie rozmawiałam z nikim tak po prostu po angielsku! Bo meldowanie się za granicą w hotelu, pytanie w recepcji o suszarkę do włosów i kupowanie kanapki w Subway’u chyba się nie liczą? Chwilę po uświadomieniu sobie tego faktu zrobiłam szybki research w internecie i zapisałam się na kilka godzin konwersacji w szkole językowej. Mam już za sobą pierwsze zajęcia (ostatni raz tak wystraszona byłam przed ustną maturą!) i – było super. Co prawda język mi się plątał, ale przegadałam calutką godzinę i nie było chyba tak znowu najgorzej – przynajmniej w kwestii komunikatywności. Nie mogę się już doczekać następnych zajęć :)

Odnośnie angielskiego mam bardzo poważnie plany i będzie on w najbliższym czasie jednym z moich priorytetów. Dajcie znać, czy mam przygotować posta na temat mojego własnego sposobu nauki, przydatnych stron itp. :)

 

Po drugie: ZDROWY STYL ŻYCIA.

Taaak. Szło mi ostatnio całkiem nieźle – a nawet całkiem rewelacyjnie ;) – czego efektem była na blogu seria „Zdrowy lifestyle”. Niestety, ale chwilowo realizacja planu została u mnie zawieszona. Zamieszanie z dyplomem i cała reszta trochę mnie… zmiażdżyły, ja znowu zaczęłam ratować się kawą, coraz częściej pocieszać się czymś bardzo pysznym i jakoś tak zabrakło kasy na nowy karnet. Przyznaję się Wam do małej porażki, bo nie mam zamiaru udawać przed Wami jakiejś „Perfekcyjnej Pani Domu” czy innej Super Woman…

Muszę zebrać się w sobie i wrócić na jedyne właściwe tory. Udało mi się z blogowaniem, to z resztą też musi – 3majcie proszę kciuki…

 

Po trzecie: PODRÓŻOWANIE.

To jedno z moich najprzyjemniejszych postanowień/planów na ten rok, a nawet nie zabrałam się za ich realizację. Nie było czasu. Nie było? Są tacy, który zawsze go znajdą. Michał prowadzi własną firmę, pisze bloga, studiuje, a zawsze ma czas na nowe projekty, fascynujące wyjazdy i bieganie maratonów. Nie było pieniędzy. Nie było? Tak naprawdę –  gdyby bardzo mi na tym zależało, to by się znalazły. Ula jakoś zawsze je znajduje, bez względu na okoliczności.

Mam nareszcie więcej luzu, a pieniądze będę musiała jakoś wyczarować. No i ruszam gdzieś – nie wiem jeszcze gdzie i z kim, ale ruszam :) Zaczęłam już stawiać w tej kwestii niewielkie kroczki – w chwili, gdy to czytacie jestem pewnie jeszcze w Krakowie i spotykam się na warsztatach z grupą niesamowicie inspirujących ludzi, którzy marzą o tym samym. Podróżowanie nie musi być od razu na drugi koniec świata – świetnie byłoby zwiedzić okoliczne miasta, wyskoczyć na chwilę w góry, zobaczyć w końcu polskie morze…

 

Postanowienia i plany

Na tę chwilę – to chyba wszystko, co mi leży na sercu :) Dajcie koniecznie znać w komentarzach jak Wam idzie realizacja Waszych planów, jestem ogromnie ciekawa! Możecie też zostawić mi jakiegoś kopniaka w tyłek dla motywacji, poradzić coś w kwestii nauki angielskiego, albo umówić się ze mną na kawę, żebym miała dodatkową motywację do odwiedzenia nowego miasta… :D Życzę Wam cudownego weekendu i do usłyszenia niedługo!